Ileż to razy gdy słyszeliśmy jadące pogotowie mówiliśmy w myślach "Boże, byleby zdążyli"... Ileż to razy zatrzymujemy się w osłupieniu mając w głowie np. "niech nie skręca w tą uliczkę"... Sygnał koguta oznacza poruszenie wśród ludzi. Ludzki problem, ludzką reakcję, ludzką pomoc, ludzkie działania, ludzki stres, ludzką rozpacz. Człowiek, człowiekowi czasem rękę poda niezależnie od tego, czy pomoc jest potrzebna ze względu na zaniedbanie, przez głupotę, przez chorobę, przez wiek czy przez parszywość losu. Przykra prawda jest taka, że ci co dłoń podają są jedynie małym procentem ludzkości. Jeszcze mniejsza jest grupa ludzi spiesząca na ratunek psu. Ktoś kiedyś nas okrzyknął "pogotowiem boksiowym", więc nasze numery stały się odmianą "999" lub "112" z tym, że na naszą pomoc czeka gdzieś pies. Nie zawsze bokser. Niekoniecznie z faflami. Jak się wczoraj okazało, nie w każdym przypadku też z całą główką...
Wieczorem zadzwonił telefon. Cud, że udało się połączyć, bo przecież u nas linia jest aż gorąca. W słuchawce głos Pani, która już wcześniej zgłaszała nam kundelki potrzebujące pomocy. Zgłoszenie jak zawsze dotyczące potrzebującego pomocy psa... Wskazała miejsce przy ulicy Chełmżyńskiej, w pobliżu skrzyżowania Marsa z Ostrobramską w Warszawie, a więc miejsce uczęszczane, wciąż pełno tam ludzi... Według zgłoszenia pies chwiał się, nie był w stanie chodzić, wlókł swoje gnijące ciało resztką sił...widać było, że bardzo cierpiał...Nasz Prezes Germaine pojechała od razu. Było ciemno, więc trudno było go odnaleźć. Leżał w liściach. tam gdzie się dowlókł i upadł... On... niekompletny kundelek. Niekompletny, bo po części zjedzony przez... larwy. Ogarniająca bezsilność i dramatyczny widok oznaczały jedno - jedyna możliwa pomoc, to szybki transport do lecznicy i jeszcze szybsze... pożegnanie, bo stan był tragiczny, agonia i cierpienie... Widok psa, którego za życia zjadają robale stoi nam przed oczami. Jego policzki, oczka, czaszka, prawdopodobnie część mózgu były już w fazie rozkładu. Setki larw wiły się w wielkich ranach... W lecznicy pomogliśmy mu odejść. Nic więcej nie mogliśmy zrobić. Przynieśliśmy mu śmierć, na którą on czekał. Jego koszmar zapoczątkowało prawdopodobnie mocne pogryzienie przez inne psy. Stan wskazywał na to, że trwało to długo. Widywany tam był od miesiąca... i nikt, zupełnie nikt mu nie pomógł... Bezmyślność? Znieczulica? Egoizm? jak nazwać postępowanie ludzi, którzy widywali tego psa i nie udzielili mu podstawowej pomocy? W tym stanie musiał być przecież od dawna. Stopień zaawansowania rozkładu ran, ilość larw w pozostałościach głowy wskazują, że nie mogło się to stać tyle co... Dlaczego nikt nie zareagował? Nikt się nie pochylił nad konającym psem? To pytanie pozostawimy bez odpowiedzi...Dziękujemy Pani Joli, że nie przeszła obojętnie, że jak zawsze pospieszyła z pomocą.... Na myśl o tym co czuł, jak go bolało, ściska serce i dławi. Za moment pojawia się jednak nowa myśl... skąd się tam wziął?! Dlaczego nie leżał teraz w swoim domu?! Dlaczego nikt go nie szukał?! Najsmutniejsze w tej nocnej historii jest to, że takich psów mogą być setki. Każdy z naszych czworonogów może skończyć właśnie tak - pogryziony, potrącony przez samochód, po części zjedzony, umierający w samotności... Dlatego właśnie tak ważne jest to, abyśmy zadbali o naszych przyjaciół. Abyśmy ich zabezpieczyli, uchronili przed cierpieniem. Choćby nie wiadomo jak mądre były nasze zwierzęta, to może przyjść dzień, kiedy nas nie posłuchają, oddalą się, pobiegną za kimś/czymś. Dlatego tak istotne jest to, by zrobić wszystko co w naszej mocy by do tego nie dopuścić. Spacery na smyczach z odpowiednio dopasowanymi szelkami/obrożami, domykanie drzwi/bramek/bram, kontrola ogrodzenia by nie miało dziur i nie było za niskie, zabiegi kastracji/sterylizacji, opieka - nie pozostawianie psa samego sobie bądź z nieodpowiedzialnym/zbyt młodym człowiekiem, zachipowanie i przyczepienie adresatki - to takie wszystko to nasz obowiązek. Jesteśmy to winni naszym psom. "
Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś." - nie zapominajmy o tym...