• tel+48 798 180 888
  • mailkontakt@sosbokserom.pl
  • telul. Mrówcza 77a, 04-857 Warszawa

Historia Piotra

Witam,

Chciałbym podzielić się moją historią związaną z Boksiem i innymi moimi Pies-ami
Gdy sięgnę pamięcią wstecz to wspominam , że miałem zawsze „w domu” psa. Pamiętam, gdy jako dziecko kłóciłem się z moim Tatą , aby nie trzymał psa na łańcuchu. Z racji tego, że byłem mały bardziej chodziło mi o możliwość zabawy, aniżeli odczucia tego co dzieje się z psem „w niewoli”. Był to dorodny owczarek niemiecki, piękny ale nie ułożony. Nie miałem jeszcze wtedy świadomości , że zwierzęta na stałe uwięzione cierpią… Pamiętam, że ta psia buda była również azylem dla mnie. Często się tam chowałem będąc „szkodnikiem- sześciolatkiem” przed karą, jaka mnie czekała za złe uczynki J To była chyba właśnie ta chwila kiedy poczułem niesamowitą więź jaka może połączyć człowieka z psem. Aron, bo tak się nazywał dożył starości na łańcuchu, odszedł naturalnie mając około 14 lat. Zawsze miał miskę napełnioną wodą, codziennie domowej roboty jedzenie.

W miarę jak stawałem się starszy, cieszyłem się mając psa wychowanego już bez łańcucha, budy. Tato widząc, że pies może być grzecznym, posłusznym kompanem każdej czynności nie miał oporów by MAX spał w domu. Był to miks w typie owczarka. W wolnej chwili zabierałem go wszędzie, do sklepu, na spacer do lasu, nad Wisłę bezkresnymi łąkami gdzie eskapada trwała nierzadko 6-7 godzin.

Te spojrzenie, te merdanie ogonem- są nieocenione…

MAX niestety skończył tragicznie. Któregoś dnia uciekł z podwórka, wrócił po 3 dniach z przestrzeloną łapą tylnią i przednią. Jakiś „fan” wiatrówki –nie wiem z jakiego powodu- postanowił sprawdzić się w celności strzałów do zwierzaka. Niestety postrzał był na tyle rozległy i wyniszczający, że jednym ratunkiem na uratowanie psa była amputacja tylniej łapy. Nigdy nie zapomnę jego wzroku u pani weterynarz, gdy patrząc na mnie pytał: „ Czy to już koniec? Czy ja już się więcej nie obudzę?”. Miałem łzy w oczach, tuliłem go po zastrzyku do siebie i mówiłem jak opętany, że to dla Twojego dobra MAX-iu, nic się nie stanie, będzie dobrze.” Operacja się udała, pies wrócił do równowagi psychicznej i w miarę możliwości fizycznej. Na początku było ciężko, szukał swojej łapy, nie miał jak się podrapać ale dał radę. Momentami biegał jak pies z napędem „na cztery koła” choć miał tylko trzy.

Kochałem go bardzo. MAX przeżył 13 lat, niestety rak i zwyrodnienia (4 lata był bez łapy) nie pozwoliły mu pewnego dnia obudzić się….
Wtedy również przeżyłem to bardzo. Po drodze mojego życia było jeszcze kilka psów- niestety często w dziwnych okolicznościach umierały –prawdopodobnie – z powodu zatrucia. Prawdopodobnie, bo bez sekcji ciężko to stwierdzić, ale miałem niestety „życzliwych sąsiadów” którym wszystko przeszkadzało…
W dorosłym życiu zamieszkałem w Warszawie, potem w okolicach. U Teściów miałem małego kundelka, uratowanego od utonięcia w worku wraz z jego braciszkami. Żyje do dziś i przeżywa drugą młodość przy BOKSERZE którego również uratowałem wraz z moją Anią od uśpieniaNIKO okazał się miksem w typie Boksia, ale większość wyglądu i zdecydowanie charakter ma typowy. Jest najwspanialszym psem jakiego miałem. Ja wiem, ze może to wyda się głupie- ale kocham go całym sercem. Często mam wrażenie, że jest lepszy od niejednego człowieka. Być może nie jest w pełni normalne, ale pisząc szczerze nie interesuje mnie, kto co sobie na ten temat pomyśli. Wspólnie z Anią, synem Oskarem oraz dwoma psami, śmiemy mówić, że nasza rodzina liczy 5 osób Tak , troje ludzi i dwa psy. Nasz NIKO jest cudownym, mądrym psem. Patrzy jak człowiek i jest moim najlepszym przyjacielem. Jeździ z nami praktycznie wszędzie a gdy szukamy miejsca na wakacje, nie wyobrażamy sobie aby nie znaleźć miejsca , gdzie będzie mógł pojechać dotrzymując nam towarzystwa.

Przeglądając strony internetowe o Bokserach natknąłem się na FUNDACJĘ. Od razu wiedziałem, że muszę i chcę pomagać innym psom. Bezduszność ludzi wydawała mi się tak okrutna, że często czytając o losach podopiecznych miałem łzy w oczach. Te łzy miały jednak wymierny efekt. Obiecałem sobie, że każdą chwilę jaką mam chętnie przeznaczę dla PSÓW, każdą wolną złotówkę. Nie jest tego dużo, bo łatwo w życiu nie mam, ale wspólnie z Anią, Oskarem pomagamy jak możemy.

Co z tego mam?

Każdy gest w stronę pomocy psom odbieram jako nagrodę, za to właśnie że mogłem pomóc. Jest to osobliwe, ale czuję niesamowitą radość z tego, że mam BOKSIA i mogę pomóc innym. Niesienie pomocy jest tą wspomnianą nagrodą samą w sobie. Jest czymś, co można porównać tylko do spełnionej duchowości.

Kilka zdarzeń które opisałem, to tylko ułamek tego co można napisać, powiedzieć. Razem z Anią mamy sen, w którym dom z ogrodem jest naszym domem i wszystkich potrzebujących domu BOKSERÓW. Widząc to, jestem szczęśliwy, cholernie szczęśliwy…...

Piotrek