ESCO...
Był już sporym szczeniakiem - liczył sobie 4,5 miesiąca. Owego dnia siedział w pozie niedbałej, na lewym pośladku, ze zwisającymi uszami. Nie prezentował się wcale jak przyszły champion. Obok niego siedział jego brat Elvis o połowę mniejszy (!).
Dzisiaj mam wrażenie, jakby Esco tam czekał na nas, jakby był pewny że po niego przyjdziemy. Fatum, Los - nie wiem jak to nazwać........ Od początku był psem chorowitym. Miał ostrą niewydolność trzustki, co sprawiło, że musiał być na diecie. Choć bardzo ich pragnął, wszystkie psie łakocie, mięsiwa czy kości były dla niego niedostępne. Kupowaliśmy mu wyłącznie suchy pokarm, ale nie bardzo chciał jeść, grymasił, kaprysił. czasem mu ulegaliśmy i dostawał odrobinę wędliny. Z różnym dla niego skutkiem.
Nie był psem pogodnym, o wesołym usposobieniu. Miał osobowość raczej refleksyjną, z tendencją do niewielkiej depresji. W kontaktach z innymi psami był zawsze spięty, nieufny. Jakby ciągle obawiał się z ich strony jakiegoś niebezpieczeństwa. Moze mial jakiś uraz z okresu wczesnego dzieciństwa - jeszcze przed przybyciem do nas. Kto wie, jakie byly jego losy...
Lubił jednak ludzi, naszą liczną rodzinę. Nigdy nie był agresywny. Byliśmy pewni, że nikomu nic nie zrobi, nawet bardzo rozbrykanym dzieciom. Najbardziej kochał swoją Panią. Potrafił godzinami wpatrywać się w nią, chodzić za nią krok w krok. Gdy wychodziła bez niego, już po paru sekundach czekał na jej powrót. Kwilił jak dziecko, gdy wracała. Niech mi ktoś powie, że zwierzęta nie potrafią odczuwać.
Podobnie jak my uwielbiał spacery w Myślecinku. Zna tam każdą ścieżkę, jak gdyby miał w mózgu GPS-a. Uwielbiał aportować patyki na Rozopolu - zmieniał się wtedy, stawał się pogodnym i szczęśliwym psem. Był przepiękny.
W marcu ubiegłego roku Esco zachorował niestety na nowotwór węzłów chłonnych. Choroba szybko postępowała. W Bydgoszczy nie potrafiono nam pomóc. Rokowania były bardzo złe. Znaleźliśmy klinikę weterynaryjną w Hamburgu i mimo wysokich kosztów zdecydowaliśmy się na chemioterapię. Terapię, która nie mogła wyleczyć, ale jedynie przedłużyć mu życie. Udało się spędzić kilkanaście miesięcy więcej razem.
Esco zmarł w lipcu tego roku podczas spaceru w Myślecinku, prawdopodobnie na zawał serca. Bardzo nam go brak. Do dziś przeżywamy jego odejście. Leży pochowany na cmentarzu dla zwierząt w Mochlu.
Jesteśmy wdzięczni Losowi, żę mogliśmy spędzić z nim 7 pięknych, niezapomnianych lat.
Dziękujemy Ci Esco.
Zadaję sobie teraz czasem pytanie: Jak sobie Eskus dajesz radę w tych Zaświatach - bez nas?
Żegnaj wierny Przyjacielu.