Być tymczasem...
Dobre duszyczki uratowały tego jegomościa z beznadziei schroniska, gdzie gasł w oczach i szybko tracił wiarę w to, że pies może mieć swój kawałek kanapy, miskę pełną pyszności, a co najważniejsze pana - miziacza do kochania... Nasz bohater zwał się Borys....choć wcale na Borysa nie wyglądał, raczej na szkieletora lub innego wysuszonego skwarka.
I tak trafiło do nas te 24 kg nieszczęścia - stanowczo za mało, jak na boksera.
Początki naszego wspólnego życia były bardzo trudne... Nie chciał chłopak z nami GADAĆ - leżał tylko, wzdychał, na spacer szedł, bo go wołali, ale żeby chciał, to nie. Jemu było dobrze w tej beznadziei. Bawić się z suczką - rezydentką? A po co? Pewnie sobie myślał "BEZ SENSU". Jeść? - no jak już mnie tak zmuszają, to ok, przełknę te 3 kulki suchej karmy. A jak zachce mi się siku, to sobie siknę na ścianę, bo ściany - przynajmniej te w schronisku - były po to, żeby sobie na nie sikać...
I tak nam upływały dni i pierwsze tygodnie. Borys nie wykazywał żadnej, nawet najmniejszej chęci do życia czy radości. Próbowaliśmy go głaskać - to jeżył się, cicho powarkiwał. Buffi zachęcała go do zabawy, ale on tylko łypnął okiem, zwijał się w kłębek i spał.
Chwilami dopadało nas zwątpienie....wtedy dzwoniłam do Zosi z Zarządu i prawie beczałam w słuchawkę, że: TO BEZNADZIEJNY PRZYPADEK, ŻE NIE DAJĘ RADY, ŻE Z TEGO PSA NIC NIE BĘDZIE... Ale wtedy Zosia mówiła, że na pewno nie jest tak źle, że sobie poradzę, że potrzeba czasu i cierpliwości. To dawało mi siłę na kolejne dni walki z Borysem - walki o jego BOKSIOWĄ RADOŚĆ ŻYCIA. No bo musiał ją mieć gdzieś bardzo, bardzo głęboko w sobie, zranioną, okaleczoną, ale jeszcze żywą...
Uzbrojona w cierpliwość stawałam na ring z Borysową depresją. Każdy nowy dzień to było zmaganie - o dodatkowe 5 kulek karmy, o nieobsikaną ścianę, o kontakt i zaufanie...
I w końcu, po dwóch miesiącach, nastał ten dzień, w którym Borys po raz pierwszy poruszył swoim malusim boksiowym ogonkiem. I nie było to bynajmniej typowe psie merdanie. To było ledwie drgniecie, ale ja cieszyłam się jakbym wygrała w totolotka. Wiedziałam, że to jest początek Borysowej odmiany.
Każdy kolejny dzień szykował nam niespodzianki. Bokser już nie siusiał gdzie popadnie, karmę zajadał ze smakiem, na spacery wychodził z ochotą i w końcu (ku uciesze Buffi) zaczął z nią biegać i bawić się.
Dni upływały nam coraz radośniej. Borys zmienił się w Bońka - przytulaka. Coraz chętniej brał udział w naszym życiu rodzinnym. Aż w końcu pewnego dnia pierwszy raz polizał mnie po twarzy. I wiem że tego dnia jego BOKSIOWA NATURA wygrała z DEPRESJĄ.
Tu moglibyśmy zakończyć tę historię, ale to nie koniec, bo do pełni szczęścia Bonkowi brakowało jego własnego prywatnego pana...
Wyglądaliśmy go, oczekiwaliśmy.
I nic...
Nikt nie dzwonił, nikt o niego nie pytał... Nie raz zastanawiałam się DLACZEGO? Bonko - sześcioletni pies w sile wieku, pewnie też myślał... Coraz częściej rozmyślałam o tym, żeby u nas został. Bo kto go będzie kochał bardziej niż ja? Kto go podrapie za uszkiem? No, tylko ja... Kto mu da pyszną kość?...
Aż wreszcie uśmiechnęło się szczęście do Bońka. Zadzwonił pan do Zosi, że chce, że tylko Bonka. I się zaczęło....
Pan przyjechał do nas ze swoją żoną, jeszcze tego samego dnia. Przywiózł smakołyki i dwa wielkie serca ze specjalnym miejscem dla naszego Borysa... Cóż było robić? Milion myśli w głowie. A jak go kochać tak mocno nie będą? A jak im się znudzi? Wątpliwości, noce bezsenne...
Ale Pan i Pani zakochali się w naszym Bonisławie - z wzajemnością. A każdy wie, że nie można stać na drodze miłości. I pojechał nasz Bonko zdobywać świat. Nowe krzaczki, nowe kępy trawy...
A my? Zostaliśmy tu... I powiem wam, że jest PUSTO. Psia kanapa jakby za duża. I nie włazi mi nikt na kolana, jak piszę. I spacer nie był taki, jak zawsze -szalony. Smutno nam bez Ciebie Bonko, ale bardzo się cieszymy, że w końcu i dla Ciebie znalazł się miziacz, którego możesz kochać całym swym psim serduchem.
POWODZENIA CHŁOPAKU...
Pustkę po Borysie w naszym domu zapełnił kolejny tymczasowicz. Potem następny. Oglądanie ich potem w nowych domach, czytanie wiadomości od właścicieli osładza nam gorycz każdego rozstania. Bo jeśli nie my, to kto? Jeśli nie dziś, to kiedy? Oby nie było za późno dla tych, którzy marzną dziś w schroniskach.
Autor: Karina
Jeśli zainspirowała Cię historia Borysa i chciałbyś dać któremuś z potrzebujących bokserów tymczasową opiekę, cierpliwość, serce i ciepły kąt...
zajrzyj do działu domy tymczasowe lub skontaktuj się z nami mailem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..