Niespodziewane narodziny
Sara, bo tak jej dałam na imię, ma wyciągnięte sutki. Prawdopodobnie niedawno urodziła młode, a jej smutek wynika po części z utraty domu, a po części z utraty szczeniąt.
Pierwszego dnia powędrowałyśmy do weterynarza. Zastanawiał się, czy Sara nie jest czasem w ciąży, bo ten brzuch taki duży i sutki nabrzmiałe. Umówiliśmy się na USG, na dziś. Trzeba bokserkę zbadać, bo może nie urodziła całego łożyska, albo ma jakiś stan zapalny.
W środku nocy Sara wdrapała się na moje łóżko – to bardzo dziwne, bo przez te trzy dni była, a jakby jej nie było. Może pomału odnajduje swoją bokserzą naturę? No niech się poprzytula – niby w Fundacji proszą, żeby tymczasowiczów nie przytulać w łóżku, bo przyszły właściciel może takiego zachowania nie akceptować, ale co tam, tylko jedna noc, tylko trochę czułości, dla tej kupki nieszczęścia…
Nagle budzę się w mokrej pościeli. O rany, to Sara – chyba zasikała mi łóżko. Jest pierwsza w nocy. Ubieram się i wychodzimy na spacer. Do tej pory ani razu nie załatwiła się domu. Czy musiała zaczynać od łóżka? Ech, bida z niej taka, że trudno jej tego wypadku nie wybaczyć.
Po powrocie Sara pakuje się powrotem w mokrą pościel. A niech tam sobie śpi, ja zdrzemnę się na kanapie, w końcu do rana nie jest tak dużo czasu.
Ledwo zasnęłam, obudziła mnie psia awantura. To Sara pogoniła zębami Joya, bo ten śmiał wejść do sypialni. Zerwałam się z kanapy, bo brzmiało to „ostro” i lepiej sprawdzić, co się stało. Do tej pory przecież traktowali się wzajemnie bardzo przyjaźnie.
Wpadam do sypialni i… oczom nie wierzę. Obok mojej tymczasowiczki Sary, leży mała brązowa kuleczka! Leciutko popiskuje i pcha się do obrzmiałego sutka. O rany, ona rodzi! W zasadzie już urodziła jednego szczurka! Jest… szósta rano! Zaraz, ile może trwać poród u suki? Ile szczeniaków ona urodzi? Jakich szczeniaków, przecież dopiero co urodziła w schronisku!? Co my teraz zrobimy?
Joy chodzi nerwowo po mieszkaniu – jak ojciec na porodówce. Sara mruczy ostrzegawczo, gdy on próbuje się zbliżyć. Mnie pozwala się dotknąć, nie protestuje, gdy dotykam Malca. Ufa mi, choć znamy się dopiero trzy dni. Pracowicie wylizuje Małego – okazuje się, że on jest żółty, ma tylko ciemniejszą pręgę na grzbiecie.
Po dwóch godzinach akcja porodowa przycicha. Już wiem – poród może trwać nawet dobę, szczeniaki powinny przychodzić na świat co kilka minut – odstęp powyżej dwóch godzin jest niepokojący. Ostatni etap to urodzenie zielonkawego łożyska. Sara urodziła jedno szczenię i jakieś różowe resztki czegoś, to chyba nie łożysko.
Wzywam weterynarza do domu. Bada sunię – wyczuwa wewnątrz jeszcze dwa płody. Ponieważ od pierwszych narodzin mijają już 4 godziny, zabieramy mateczkę do kliniki – trzeba zrobić cesarskie cięcie.
Operacja ciągnie się w nieskończoność. Oby były żywe i zdrowe. Trzy szczeniaki, to przecież nie tak dużo, jakoś sobie poradzę! Dziewczyny z Fundacji pomogą. Jakoś to będzie, znajdziemy im dobre domy.
Niestety wynik operacji jest niepomyślny. Oba szczeniaki są martwe. Prawdopodobnie niedożywienie i stres matki spowodowały obumarcie płodów. Dobrze, że Sara czuje się nieźle i że przeżył, chociaż ten jeden mały szkrab – nazwę go Leon. Cudowna kluseczka!
Cała noc i dzień mija, jak niezwykły, czarodziejski sen. Wieczorem, wszyscy zmęczeni, dosłownie padamy na pyski. Joy już ma prawo nawet polizać Leona. Sara zmęczona operacją przysypia. Leon co jakiś czas popiskuje, szukając cyca, ale głównie przytula się do ciepłej, maminej szyi i słodko sobie śpi. A ja? A ja mam poczucie, że brałam udział w prawdziwym cudzie natury. W głowie mi szumi od emocji – zmęczenie miesza się z poczuciem jakiegoś niezwykłego szczęścia. Dziewczyny z Fundacji cieszą się, choć przecież przybył im oto dodatkowy, niespodziewany podopieczny. Momentami tylko nachodzi mnie myśl, co by było gdyby Sara nie znalazła się w domu tymczasowym, tylko urodziła Leona, gdzieś w polu, czy w schronisku? Dobrze, że są u mnie, bezpieczne.
Spisała: gerta, na podstawie opowieści Basi