• tel+48 798 180 888
  • mailkontakt@sosbokserom.pl
  • telul. Mrówcza 77a, 04-857 Warszawa

Wyjazd za granicę nie musi oznaczać rozstania z psem

Mąż wyjechał wcześniej, natomiast ja rozpoczęłam starania, aby moja Sunia mogła przekroczyć granicę Wielkiej Brytanii.

W związku z tym, że na początku mieliśmy zamieszkać w jednym domu z grupą Polaków, podjęłam decyzję o sterylizacji/kastracji Erny. Miałam świadomość, że nie każdemu może odpowiadać psia cieczka, a do tego urojone ciąże. Zabieg zakończył się pomyślnie.

Następnie kwestia tzw. kwarantanny. W Anglii wścieklizna praktycznie nie występuje, więc konieczne jest wykonanie specjalnych badań krwi na ilość przeciwciał wścieklizny. Przy pomocy lekarza weterynarii wysłałam krew do badania do Instytutu w Puławach. Jeżeli pies był szczepiony regularnie, wynik badania jest ok. Tak też było w naszym przypadku. Od daty wykonania badania krwi musiałyśmy zostać Polsce jeszcze sześć miesięcy. Przy okazji był to czas na pozamykanie wszystkich spraw i planowanie podróży.

W związku z ryzykiem narażenia psa na ogromny stres, lot samolotem zdecydowanie nie wchodził w grę. Poprosiłam więc Ciocię i jej Męża o pomoc - zawiezienie nas do Anglii. Zgodzili się. Opłacałam całą podróż, więc mieli pracowitą, lecz darmową przejażdżkę przez Europę.

Następna ważna sprawa to odrobaczenie i oczywiście paszport + mikro-chip. Przygotowałam szelki podróżne, psi prowiant, apteczkę i gotowe. Dnia 5 października 2005 r. dotarliśmy do EuroTunelu. I... Klapa. Erna została odrobaczona siedem dni wcześniej (jak zalecił lekarz weterynarii). Okazało się, że według przepisów brytyjskich, pies musi być odrobaczony wewnętrznie i zewnętrznie najdalej 24 godziny przed przekroczeniem granicy. Dobrze, że nie zarezerwowaliśmy biletu na pociąg, uff... Zostaliśmy skierowani do lekarza weterynarii, który mówił do Erny po francusku. Do dziś wspominamy, jak wypowiadał jej imię: Ehna ;)
Przespaliśmy noc w samochodzie na parkingu: 4 osoby i pies w Doblo zapakowanym po sufit dobytkiem. Było tyle śmiechu...super. Rano moja Sunia z podtarnowskiej pseudohodowli biegała beztrosko po francuskich piaszczystych plażach, cieszyła się wraz z nami niezapomnianymi widokami, przestrzenią i uczuciem wolności.

Dnia 6 października, późnym popołudniem, byliśmy na Wyspie. Niesamowite. Nie powiem, kosztowało nas to wiele wysiłku, zmartwień, mobilizacji, ale udało się! Erna świetnie zniosła drogę, byliśmy mile zaskoczeni i dumni z niej. Owszem, na początku chyba wyczuwając mój niepokój, sama była zdenerwowana i rozkojarzona. Nakręcałyśmy się nawzajem, ale później wszystko wróciło do normy i te 1900 wspólnie przejechanych km okazało się pestką!

Oczywiście to nie koniec naszej opowieści. W Anglii mieszkałyśmy w sumie 3,5 roku. W tym czasie była aklimatyzacja, psie choroby, operacja stawu biodrowego, zmiana karmy. Wszystko się udało.
Zapobiegliwie ubezpieczyłam psa (co jest czymś naturalnym w Anglii) i na szczęście wszystkie poważne wydatki w klinikach zwrócił ubezpieczyciel.
Życie na Wyspie upływało Ernuli beztrosko (oprócz wizyt u Weta!). Miała nowych angielskich psich przyjaciół i oczywiśnie kocich i łabędzich nieprzyjaciół. Pokochała nowy dom, domowników, nowe łąki po których kicały stada niedościgłych królików, nowe ścieżki i śmieszne przejścia między polnymi ogrodzeniami, które na początku przyprawiały ją o niemały stres, a później pokonywała z gracją. "Zwiedziła" nawet Stonehenge!

 

Powrotna podróż do Polski to była przyjemność. Organizacyjnie i emocjonalnie byłyśmy o 1900 km do przodu. Erna zajęła bagażnik i praktycznie przespała pod ciepłą kołderką całą drogę.

Po tej przygodzie stwierdzam, że nie ma rzeczy niemożliwych, tylko należy wszystko dobrze zaplanować. Np. dla nas duże znaczenie miała lokalizacja domu, w którym mieszkaliśmy, bo centrum miasta zdecydowanie nie jest dla mojej Suni. Utrudnienie mogą stanowić godziny i czas pracy, ale w dwie osoby można ten problem rozwiązać, no i oczywiście na czas wyjazdu należy poszukać opiekuna, albo wyjeżdżać w pojedynkę.

Obecnie nigdzie się nie wybieramy, ale wiem, że gdyby los chciał rzucić mnie na koniec świata, to moja Przyjaciółka Erna będzie ze mną, na zawsze...bo nabyłam obowiązek a dostałam dozgonną, odwzajemnioną miłość.

P.S.Chcę dodać, że moja znajomość języka angielskiego w dniu wyjazdu nie była perfekcyjna, ale przy pomocy przyjaciół oraz dzięki wyrozumiałości Weterynarzy i towarzyszącego nam w trakcie wizyt słownika, wszystko szło gładko. Po prostu: dla chcącego nic trudnego!!!

Życzę odwagi i wiary we własne i psie możliwości.

Pozdrawiam.
Agnieszka W.

Na zdjęciach: Angielskie wędrówki.