Historia Korsy
Chyba chodziło o to, żeby wreszcie przeszła za Tęczowy Most - nikomu już niepotrzebna, niekochana. Jako schronienie miała jedynie dwa bloki betonowe bez zadaszenia, między które z trudem się wciskała. Oczy puchły jej od ostrego światła słonecznego, długość smyczy nie pozwalała na przyjęcie wygodnej pozycji.
Miała ogromne szczęście - została zauważona przez Dobrego Człowieka, który poruszył niebo i ziemię, żeby ją ocalić.
Drugi los na loterii życia wygrała 27 lipca - trafiając do domu Agi. Tu odzyskała dobre samopoczucie i energię. Zdrowia w pełni nie odzyskała i już nie odzyska, bo Korsa choruje na raka.
Staruszka cieszy się życiem, które jej jeszcze pozostało. Dopiero po kilku miesiącach od adopcji zaczęła okazywać uczucia - sama przychodzi na pieszczoty do swojej opiekunki. I choć Adze serce się ściska, gdy sprawdza stan guzów na brzuchu, widzi, że Korsa traci apetyt czy patrzy, jak sunia walczy z bólem kręgosłupa, porażonego spondylozą, to drugi raz zrobiłaby to samo - i dla niej, i dla siebie.
A tak Aga opowiada o ich wspólnym życiu:
Korsia ma oddech smoka, prawie wcale nie rozumie poleceń, jest niemal głucha oraz ciężko i nieuleczalnie chora.
Ale dla mnie jest psim ideałem - pozbawiona zupełnie agresji, kochana, ufna dziewczynka. To jej spojrzenie, radość na mój widok-absolutnie bezcenne. Spowodowała ,że z kociary przeobraziłam się w bokseromaniaczkę (kochającą koty oczywiście).
Czy nie żałuję? Oczywiście, że nie. To ona mi uświadomiła i uwrażliwiła na problem pt "pies bez ludzia". A poza tym spowodowała, że przestałam bać się psów (jako małe dziecko zostałam pogryziona i bardzo się ich bałam jeszcze jako nastolatka)
Szkoda mi tylko czasem, że nie miałyśmy możliwości poznać się wcześniej i pobyć ze sobą dłużej - to największy minus. A ile przed nami??? Oby jak najdłużej.
Napisał: janiotonio 2008