Życie pisze własne scenariusze, można by powiedzieć, że chadza własnymi ścieżkami, nie uwzględniając naszych planów, jakby robiło nam na przekór. Daje nam złudną nadzieję i pozwala myśleć, że wszystko będzie dobrze, a gdy uśpi naszą czujność, oddaje władzę śmierci, z którą nie mamy szans...
Ken, bokser z łańcucha, którego los mocno doświadczył... Gdy w końcu jego życie się ustabilizowało i zrozumiał, że człowiek potrafi kochać, że nie spotka go krzywda, gdy do spania dostał kanapę zamiast szmaty a budę zastąpił mu ciepły dom, przewrotny los znów zabawił się jego kosztem. Ken, po niespełna dwóch latach od adopcji zaczął chorować i mimo ogromnego oddania opiekuna i natychmiastowego rozpoznania i leczenia, mimo zdecydowanej poprawy...przegrał z chorobą...Pan Janusz ze złami w oczach opowiadał, że Ken umarł w swoim domu, otoczony troską i miłością... I znów rodzi się pytanie... dlaczego tak krótko, dlaczego psy, gdy w końcu dostaną godne życie, odchodzą, dlaczego jesteśmy tacy bezsilni i bezradni...