• tel+48 798 180 888
  • mailkontakt@sosbokserom.pl
  • telul. Mrówcza 77a, 04-857 Warszawa

Pamiętnik z adopcji Maxa cz. I

Jest sobota, 16 czerwca 2007. Jedziemy do schroniska, gdyż w Internecie znaleźliśmy informację o dwuletnim bokserze, który właśnie tam czeka na dom. Na miejscu okazuje się, że już ma nowego właściciela. Więcej młodych bokserów do adopcji nie ma w tym schronisku, odchodzimy więc z kwitkiem.

Przy wyjściu stoi samochód, a obok pani, która prowadzi przytulisko. „Chcecie psa?” pyta. „Chcemy, ale tylko boksera”, odpowiadamy ze ściśniętym sercem, bo schronisko, które odwiedziliśmy jest przepełnione, a każdy jego mieszkaniec patrzył na nas tak, że nogi nie chciały prowadzić do wyjścia. „No to zadzwonię do koleżanki – ona ma boksera do oddania.” - odpowiada pani.

Na 18 umawiamy się z panią Agnieszką, by poznać Maxa – „dużego”, choć młodego boksera, który był u jej znajomych na „tymczasie”. Max wysiada z samochodu i… rozdaje całuski, przytula się do naszych nóg, pupa mu tańczy. Sam nie wie, które z nas jest fajniejsze, z jego psiej perspektywy. Jest śliczny i taki młody – raczej nie ma jeszcze roku. Najpierw spacer - prawie dwie godziny - potem jeszcze tylko wizyta pani Agnieszki w naszym domu i … pada propozycja, by Max już został u nas.

Zaraz, ale on przecież musi coś jeść, musi na czymś spać, a ja jutro jadę służbowo na drugi koniec Polski … Chcieliśmy psa najpierw trochę poznać, przyzwyczaić go do nas. Dla niego to będzie straszny stres – zostanie sam w domu na prawie cały dzień, bo Krzysiek musi iść do pracy. Nie ma jednak wyjścia, bo dom tymczasowy nie może go dłużej trzymać.

Miski dostaliśmy w prezencie, także obrożę i linkę w charakterze smyczy, kocyk jakiś wygrzebaliśmy z szafy. Piersi z kurczaka, ryż i marchewkę kupiliśmy w osiedlowym sklepie. Posłanko, kilka zabawek i porządną smycz kupimy jutro…

Max nawet chętnie zjadł, a potem pił… Pół miski wody, za chwilę drugie pół. Wyszliśmy na spacer, a zaraz po nim i w nocy… wydaje nam się, że Max nie robi nic innego, tylko pije. W końcu o 5 rano obudził nas piszcząc pod drzwiami. Nie zdążyliśmy się ubrać. Kałuża była wielkości oceanu, pies w stresie, my w panice.

Do adopcji psa trzeba się przygotować.
Trzeba kupić podstawowe sprzęty – posłanie, miski (co najmniej dwie – jedną na jedzenie, drugą na wodę), smycz, obrożę, zabawkę.
Dobrze jest, gdy nowi właściciele przed zabraniem psa do domu mają możliwość spotkać się z nim kilka razy. Dla niego to o wiele mniejszy stres, gdy idzie w obce środowisko „ze znanymi sobie ludźmi”. Także coś własnego – ulubiony kocyk czy zabawka - pomogą pupilowi oswoić się z nowymi warunkami.

Adoptowany pies musi stopniowo przyzwyczajać się do pozostawania w samotności.
W końcu nowy, choćby najlepszy dom, to dla niego obce miejsce. Skąd ma wiedzieć, że nowi ludzie do niego wrócą, że nie pozostanie w zamknięciu, bez jedzenia i wody? Optymalnie jest adoptować psa na początku krótkiego urlopu lub chociaż długiego weekendu, który spędzamy we własnym domu. Jeden dzień na adaptację to zdecydowanie za krótko.

Aby złagodzić szok, który pies przeżywa w nowej dla siebie sytuacji, dobrze jest utrzymać dietę zbliżoną do tej, którą miał zapewnioną w poprzednim miejscu zamieszkania. Gdy nie wiemy, czym był karmiony, warto przez kilka dni karmić go lekkostrawną karmą – rozgotowanym ryżem z mięsem drobiowym (oczywiście bez kości!) i marchewką w proporcjach: połowa porcji - ryż, 30% porcji - mięso i 20% - marchewka. Sprawdza się także lekkostrawna karma sucha lub w puszkach. Przechodzenie na dietę docelową także powinno odbywać się stopniowo. Ważne jest zapewnienie stałego dostępu do wody.

Trzeba liczyć się z tym, że pies będzie pił ze zdenerwowania i może załatwić się w domu. Bardzo często też występuje biegunka, ale o tym… w następnym odcinku.

napisała: Gerta
właścicielka dwóch adoptowanych bokserów: Maxa i Kory.