Opowieść Dziuni
Z jednej strony ludzie okrutni, bezmyślni, z drugiej o wielkich sercach, odważni, po prostu dobrzy... I psy - zdezorientowane, błąkające się nie ze swojej winy, uwiązane na łańcuchach, głodne, chore, samotne...
Ile szczęścia miała drobna, żółta bokserka, że znalazła się w listopadową noc na drodze pod Wrocławiem?
Wyczerpana, wygłodzona wlokła się poboczem. Magda i Karolina wracały do domu. Bez namysłu zabrały z szosy ledwo tlące się psie życie. Wyleczyły, dały ciepły dom i SERCE.
Historia Dziuni poruszyła mnie, jak żadna inna. Kiedy zobaczyłam w Internecie te wielkie, boksiowe oczy, pomyślałam - zrobię wszystko aby zamieszkały z nami.
W czasie, kiedy Dziunia okaleczona fizycznie i psychicznie dochodziła do siebie, ruszyła machina adopcyjna. Szykowałam się na przyjęcie psiaka Zastanawiałam się jak długo będę porównywać obie suki: Alfę, którą zabrała choroba, i tę nową, która przybędzie z bagażem 5 przeżytych lat i ogromu okrutnych przejść z niedalekiej przeszłości...
Dziś Dziunia jest pełnoprawnym członkiem rodziny. Cicha, posłuszna, bez agresji do zwierząt. Lubię patrzeć, jak śpi. Jej wiecznie wystawiony język budzi uśmiech na twarzach ludzi, których spotykamy na spacerach. Potrafi bawić się byle czym, chrapać jak parowóz, patrzeć w oczy i strzelać minki.
Daliśmy Jej szansę na łagodną adaptację w nowych warunkach. Zadbaliśmy o zdrowie, pełną miskę, ciepłe łóżko, spacery, bezpieczeństwo i spokój. I jeszcze jedno... Dziunia ma dwa kochające domy.
Pierwszy to Magda i Karolina - wspaniałe, mądre dziewczyny, które Ją uratowały i drugi - my: Ela i Rafał.
Jesteśmy w stałym kontakcie i tak już zostanie.
Pies po przejściach potrzebuje szczególnej troski. Kiedy zaufa człowiekowi, nie wolno go zawieść. Dziunia ma aż czworo kochających ludzi, którzy udowodnili Jej i sobie, że można na nich polegać. I wtedy praca Fundacji ma sens. Wspólnymi siłami ratujemy boksery, które bez człowieka, który je kocha, nie mają szans.
Elżbieta Lonycz